- 26 lipca, 2017
- przeczytasz w 6 minut
Przyhamowany nieco prezydenckim wetem spór o zmiany w polskim sądownictwie wywołał debatę na temat zaangażowania Kościołów w życie publiczne. Wielkim nieobecnym sporu był Kościół większościowy, który dopiero na ostatniej prostej zajął stanowisko noszące znamio...
Tak dla Kościołów w polityce!
Przyhamowany nieco prezydenckim wetem spór o zmiany w polskim sądownictwie wywołał debatę na temat zaangażowania Kościołów w życie publiczne. Wielkim nieobecnym sporu był Kościół większościowy, który dopiero na ostatniej prostej zajął stanowisko noszące znamiona konkretu. Na społeczne protesty w różnych miastach zareagował zwierzchnik polskich luteran i prezes Polskiej Rady Ekumenicznej bp Jerzy Samiec. Nie wszyscy jednak byli zadowoleni ze słów luterańskiego biskupa.
Dynamika sporu była zawrotna. Gdy tylko rządząca większość postanowiła w ekspresowym tempie przepchnąć przez parlament „poselski” i rządowy projekt zmian w sądownictwie (ustawa o sądach powszechnych, Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym) na ulice polskich miast wylały się tłumy protestujących, w tym głównie młodych. Nerwowa atmosfera po obydwu stronach sporu podgrzewana była nie tylko meritum sprawy, ale również sposobem procedowania. Podczas burzliwych debat w parlamencie wystrzeliła fontanna obelg, wyzwisk i języka wykluczenia inaczej myślących. Do historii przeszło słynne już wystąpienie „bez żadnego trybu”, którego epitety demonstranci przekuli w przewrotną autoidentyfikację (zupełnie na marginesie: w historii Kościoła nierzadko było tak, że wyzwiska stawały się później oficjalną nazwą nowych ruchów religijnych używanych już nie ze wstydem, a dumą, czego dobrym przykładem są… metodyści).
Pośród marszów, łańcuchów światła, dyskusji, agresji, morza żółci i emocji pojawiało się co jakiś czas pytanie o wielkiego nieobecnego – Kościół. Dopiero po kilku dniach głos zabrał rzecznik episkopatu, stwierdzając, że członkowie Konferencji Episkopatu Polski (KEP) „nie mogą nie zauważyć” rosnącego kryzysu i podziału społeczeństwa. Jednak dla wielu, w tym dla piszącego te refleksje, było to zdecydowanie za mało i za późno, a poza tym nie od tych osób, co trzeba. Zadziwiające milczenie biskupów po słowach lidera obozu władzy nie doczekały się żadnego napomnienia. To z kolei wzbudziło tudzież wzmocniło podejrzenie, że Kościół siedzi w kieszeni władzy, boi się mocno uderzyć ręką w stół w sytuacji, kiedy w Sejmie wypowiada się słowa niegodne miejsca stanowienia prawa.
W tak zwanym międzyczasie pojawiła się wypowiedź prymasa Polski abpa Wojciecha Polaka, który w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną dość ogólnikowo zaapelował o dialog i dostrzeganie dalekosiężnych skutków. Wciąż jednak nie było głosu innych hierarchów, którzy zupełnie zignorowali tłumy ludzi na ulicach tak, jakby fakt demonstracji nie nosił ze sobą żadnego wyzwania duszpasterskiego. Kościół hierarchiczny z troską pochylał się nad losami ojczyzny, a permanentnie zaniepokojonych biskupów wyręczali pojedynczy kapłani w mediach społecznościowych. Pojawił się również apel do biskupów z warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej oraz decyzja Miesięcznika ZNAK o wykluczeniu z redakcji wicepremiera Jarosława Gowina za wsparcie zmian w sądownictwie.
Pierwszym biskupem, który zabrał głos w sprawie był ks. Jerzy Samiec, biskup Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Polsce i jednocześnie prezes Polskiej Rady Ekumenicznej (PRE). Bp Samiec nie wypowiedział się jednak ani w imieniu swojego Kościoła, ani w imieniu PRE, ale własnym na prowadzonym przez siebie blogu (www.blogbiskupa.luteranie.pl). Nie odnosząc się do istoty sprawy (zmian w sądownictwie), luterański biskup wyraził sprzeciw wobec skali agresji po obydwu stronach barykady, stwierdzając, że nie chodzi już o kwestie merytoryczne, ale o wojnę, w której każdy każdego próbuje zniszczyć. Duchowny zaapelował o szacunek i próby budowania porozumienia. Większość komentujących (nie tylko ewangelików) wyraziła radość ze stanowiska biskupa. We wpisach na blogu, serwisie deon.pl oraz na Wirtualnej Polsce dominowały wypowiedzi pozytywne, także wielu katolików. Nie zabrakło tradycyjnego hejtu i kloacznej pseudoapologetyki.
Pojawiły się również głosy krytyki pod adresem bp. Samca, że angażuje się po jednej stronie sporu, mimo że żaden z dwóch wpisów nie zawierał sugestii, dotyczących samej reformy, a sposobu procedowania nad ustawą i relacji między władzą/opozycją a społeczeństwem. Jedni biskupowi gratulowali, inni zarzucali uprawianie polityki i stronniczość. Jeszcze inni podkreślali, że biskup maleńkiego Kościoła zajął jasne stanowisko, podczas gdy zabrakło go ze strony biskupów rzymskokatolickich. Milczeli zresztą biskupi innych Kościołów – prawosławnego, mariawickiego i mniejszych Kościołów protestanckich. Ze strachu? Że nie ma takiej potrzeby (wychylać nosa)? Konformizmu? Dezorientacji?
Co ciekawe, po decyzji prezydenta Andrzeja Dudy w dość ekspresowym tempie opublikowano list abpa Stanisława Gądeckiego, przewodniczącego KEP, w którym hierarcha podziękował głowie państwa za podjętą decyzję zawetowania dwóch ustaw. Lakoniczność i termin ogłoszenia listu uzasadniać mógł podejrzenie, że biskupi czekali kto wygra batalię i byli przygotowani na każdą ewentualność, a sama treść listu – oczywiście okraszona cytatem z Jana Pawła II – była cokolwiek wymuszona. Podejrzenia są tylko podejrzeniami, ale biskupi sami sobie zasłużyli na wszelkie teorie spiskowe i — mówiąc delikatnie — niezrozumienie.
Jakiekolwiek kto zajmuje stanowisko w sprawie reformy/deformy polskiego sądownictwa, jakiekolwiek kto ma poglądy polityczne, ważna jest – jak się wydaje – kluczowa okoliczność: głos Kościoła/Kościołów wciąż jest ważny i oczekiwany, nawet przez tych, którzy na co dzień deklarują niechęć wobec jakichkolwiek przejawów instytucjonalnej religijności.
Między bajki można wsadzić (nawet ten zwrot ma dziś silną wymowę polityczną) retorykę radykalnej lewicy i apostołów pseudonowoczesności, że Kościół powinien się trzymać z dala od polityki. Nie! Kościół/Kościoły powinny być uczestnikami szeroko rozumianej debaty politycznej, jednak bez popadania w partyjniactwo, lizusostwo wobec jakiejkolwiek władzy, okazując tym samym brak szacunku zarówno wobec władzy, jak i wobec siebie samych. Rozsądna obecność Kościołów w debacie społecznej pozwala uniknąć radykalizmów, jest włączeniem w obywatelski krwioobieg fundamentalnego żywiołu, z którego wypływa nowoczesna demokracja – chrześcijaństwa i to chrześcijaństwa w całej jego różnorodności, a nie urzędowo narzuconego w wydaniu większości. Jest to tym bardziej ważne, że w uzasadnieniu do zawetowanej przez prezydenta ustawie znalazło się bezpośrednie odniesienie do chrześcijaństwa, co stwarza niebezpieczeństwo zawłaszczenia chrześcijańskiego orędzia, a tym samym sprowadzenia go do ideologii, która jest na najlepszej drodze ku fanatyzmowi – czy to będzie fanatyzm (anty)religijny, nacjonalistyczny czy jakikolwiek inny.
I na koniec krótki ekskurs religijno-historyczny, odnoszący się do czasu po Soborze Watykańskim II, ale chyba nie tylko. Opisując w swojej autobiografii Moje życie czas ideologicznych przetasowań końca lat 60. XX wieku, kardynał Joseph Ratzinger wspominał:
Zaczął się szerzyć nowy duch, który pozwala fanatycznym ideologiom sięgać po instrumenty chrześcijaństwa. I tu rzeczywiście dostrzegałem kłamstwo. Wyraźnie widziałem, że rozchodzą się koncepcje reformy. Że nadużywa się Kościoła i wiary, którą wykorzystuje się jako instrument władzy, mając na uwadze zupełnie inne cele i kierując się zupełnie innymi ideami.
Późniejszy papież Benedykt XVI w rozmowie ze światowej sławy filozofem Jürgenem Habermasem wyraził również przekonanie, że prawo, które stwarza warunki dla wolności i immanentnie z niej wypływa, „nie powinno być narzędziem władzy nielicznych, ale wyrazem wspólnego dobra wszystkich”, dodając, że fanatyzm religijny prowadzi nie tylko do perwersji religii, ale też stawia słuszne pytanie o samą religię – czy jest ona „siłą leczącą, zapewniającą ocalenie, czy też raczej siłą przestarzałą i niebezpieczną, która kształtuje fałszywy uniwersalizm, prowadzący do nietolerancji i błędu?”.
Myślę, że uwagi i pytanie są wciąż cennym ostrzeżeniem dla wszystkich uczestników sporu.