
- 31 marca, 2025
- przeczytasz w 6 minut
Nie zniechęca ludzi do przyjścia do kościoła furkot dronów przelatujących nieopodal czy świst pocisków nad głową co 5-10 minut. To, co nam wydaje się surrealistyczne, tu jest czymś normalnym. W takich warunkach odbywają się nabożeństwa, wydawana jest pomoc. Lu...
Kościół na froncie
Nie zniechęca ludzi do przyjścia do kościoła furkot dronów przelatujących nieopodal czy świst pocisków nad głową co 5–10 minut. To, co nam wydaje się surrealistyczne, tu jest czymś normalnym. W takich warunkach odbywają się nabożeństwa, wydawana jest pomoc. Ludzie chcą być razem, szukają wsparcia i modlitwy.
Chersoń robi wrażenie wymarłego miasta. Pozabijane dyktami okna i witryny sklepów, przemykający, gdzieniegdzie ludzie, rozbite budynki, kanonada artyleryjska, która rozlega się co kilka minut — to wszystko zawsze robi wrażenie na osobach, które tu przyjeżdżają z zewnątrz. Miejscowi już się przyzwyczaili. Chersoń, prawie trzy lata temu, stał się pierwszym dużym miastem ukraińskim, które upadło, gdy wkroczyły tu wojska rosyjskie.
Dziewięć miesięcy później miasto zostało wyzwolone, ale od tego czasu pozostaje miastem frontowym, ponieważ Rosjanie są 3 km dalej, na drugim brzegu Dniepru. Miasto jest codziennie ostrzeliwane przez artylerię i drony.
Drony polują również na cywilne samochody, dlatego jeden bus zostawiliśmy w sąsiednim Mikołajowie, aby nie rzucać się w oczy. W dwóch kolejnych busach jedziemy z pomocą humanitarną w różne miejsca w Chersoniu. Byliśmy tu już kilkanaście razy, znamy te ulice, ronda, osiedla, ale widok wymarłego miasta oraz odgłosy artylerii, zawsze robi wrażenie.
Dojeżdżamy do kościoła. Na miejscu czekało na nas kilka osób z zielonoświątkowego kościoła „Dom Chleba”, które pomogły nam szybko się wyładować. Pomoc trafi głównie do mieszkańców dzielnic przy samym Dnieprze. Tam zostali już głównie starsi ludzie, żyjący bez prądu, gazu, ogrzewania, ale za to pod ciągłym ostrzałem.
W kościele pijemy jeszcze kawę rozpuszczalną i jemy ciastka, które przywieźliśmy ostatnio i rozmawiamy, jak się tu żyje, co słychać u naszych wspólnych znajomych. Wszyscy są bardzo wzruszeni, że znowu jesteśmy z nimi w tym piekle. Ale to piekło to jednak ich dom. — Przeżyliśmy tu okupacje, to damy radę i teraz – mówi Oleg — a poza tym, ktoś musi pomagać naszym matkom, babciom, które stąd nie wyjadą. Bez nas zginą, więc co mamy robić? Zresztą, dokąd jechać? Za co? — tłumaczy się Oleg. Na koniec wspólna modlitwa o pokój, aby Rosjanie w końcu przestali strzelać. Długo się żegnamy i wzruszeni znowu modlimy.
Potem jedziemy z Oleną, wolontariuszką, do dzielnicy przy rzece, w tzw. „czerwonej strefie”. Tam Rosjanie strzelają do wszystkiego, co się rusza. W zrujnowanych blokach, bez światła, gazu i ciepła, ciągle żyją ludzie. Głównie emeryci i niepełnosprawni, ale zdarzają się też dzieci z rodzicami. Olena regularnie zanosi tu pampersy dla starszych, jedzenie, wodę, baterie i inne potrzebne rzeczy. Przemyka szybko ulicami z plecakiem, w którym przynosi trochę rzeczy dla potrzebujących. Drony latają tu cały czas i trzeba uważać na zrzucane małe miny, które wyglądają jak liście, ale urywają nogi. Mówi, że nie boi się śmierci, bo Jezus jest jej zbawicielem, a ludziom trzeba przecież pomóc. Olena nie ma jeszcze 30 lat, jest zwykłą dziewczyną. Mieszkała i pracowała w Polsce, ale kiedy zaczęła się pełnoskalowa wojna, stwierdziła, że nie może żyć, jak gdyby jej nie było i przyjechała do Chersonia.
Jedziemy więc z Oleną zawieźć pomoc do czerwonej strefy. Poruszamy się bardzo szybko przez kompletnie puste ulice. Zero ruchu, cicho, na poboczach wiatr przeszywa rozbite auta i hula po zrujnowanych domach. Wjeżdżamy na podwórko blokowiska, gdzie parkujemy pod drzewami i szybko rozładowujemy samochód: paczki z żywnością, wodę, baterie, powerbanki, pieluchy, trochę leków. Bezpieczniej jest w klatce schodowej, gdzie po pomoc przychodzą osoby starsze i kobieta z dziećmi. Wszyscy bardzo wdzięczni. Trochę rozmawiamy, żartujemy, a później się modlimy. Szybko wracamy tą samą drogą. W oddali słychać tylko kanonadę artyleryjską, szczęśliwie docieramy do bezpieczniejszych dzielnic miasta, gdzie zostawiamy Olenę.
Następnego dnia mamy dotrzeć do dwóch wiosek, ale musimy wjechać od strony Krzywego Rogu, ponieważ najkrótsza droga jest zamknięta, gdyż znajduje się w pełnym zasięgu Rosjan. Jedzie z nami pastor Ira, która prowadzi w tych wioskach dwie małe wspólnoty. Kaplice urządzone są w małych domach, które kupiono na potrzeby lokalnych zborów. Rano na blokpoście wojsko sprawdza nasz ładunek i dokumenty. Wszystko jest w porządku. Na koniec życzą nam powodzenia i mówią, żeby jechać szybko i uważać na drony.
Jedziemy do wiosek, które przeżyły piekło rosyjskiej okupacji. Bardzo wiele domów jest zniszczonych, wiele osób zaginionych, a tym którzy tu zostali brakuje podstawowych produktów. W dwóch busach wieziemy ponad trzy tony jedzenia, ubrań, butów, chemii, lekarstw.
Kończą się drogi asfaltowe i zaczynają gruntowe w fatalnym stanie technicznym. Nie da się jechać szybciej niż 20 – 30 km/h. Niestety, wczoraj padał deszcz i drogi są pełne błota. W pewnym momencie zagrzebujemy się. Po prawej stronie zaminowany teren, po lewej błotniste pole, a pośrodku my ze świadomością, że powinniśmy szybko przejechać w obawie przed dronami.
Próbujemy wygrzebać się sami, na szczęście z odsieczą ruszają nam żołnierze, którzy akurat przejeżdżali. Czterech brodatych aniołów, wysypało się ze starej Łady. Zawołali gromko – Slava Ukrainie i wyciągnęli nas z błota. Tego dnia to był chyba jedyny samochód, który mijaliśmy na gruntowych drogach. W końcu dotarliśmy do kolejnej wioski. Na miejscu czekali już na nas miejscowi.
Pastor Ira przedstawia nas i krótko się modli, prosi, żebyśmy coś powiedzieli. Krótko mówimy, dlaczego tu jesteśmy, że chcemy być wsparciem dla nich, że Bóg o nich nie zapomniał. Kilka osób ma łzy w oczach. Potem wszyscy przymierzają buty i kurtki, dzieci szczęśliwe z powodu słodyczy. Babuszki dziękują za konserwy i pakiety żywnościowe w wiaderkach, które przydadzą się do kiszenia kapusty! Kilka z nich przynosi z domów słoiki z marynowanymi pomidorami, kompotem, miodem, chcą się jakoś odwdzięczyć i nie tolerują odmowy. Wszyscy jesteśmy wzruszeni. Zaczynają się szczere rozmowy. Opowiadają o tym, jak przeżyli okupację.
Dzisiaj, nie tak bardzo boją się spadających bomb i ostrzału. Do tego się przyzwyczaili. Najbardziej boją się ponownej okupacji. Pod rosyjską okupacją nie obowiązuje bowiem żadne prawo. Ludzie i ich dobytek są traktowani jak łup wojenny. Można zastrzelić każdego, zabrać każdy samochód, można porwać i zgwałcić każdą kobietę. Jedynym prawem jest kaprys rosyjskiego pijanego dowódcy, który okupuje daną miejscowość.
Ludzie są wdzięczni za pastor Irę, której udaje się czasami przywieźć tu chleb, ziemniaki, jakąś humanitarkę z miasta. — Przede wszystkim jest tu z nami, co tydzień na nabożeństwie i wiemy, że Bóg jest przy nas – mówi Svieta, pani po 70-tce. Tylko ona o nas pamięta, nikt inny się nie interesuje tym jak tu żyjemy, czy w ogóle żyjemy, bo komu my jesteśmy potrzebni? — pyta Svieta.
- To nasze domy, nasza ziemia, nie możemy jej uprawiać, bo jest zaminowana, ale kiedyś będzie lepiej, a teraz wam dziękujemy Polacy za pomoc i modlimy się o was – deklaruje starszy pan, który przyszedł po kurtkę i buty.
Żegnamy się i wracamy powoli do Krzywego Rogu. Jutro rano powrót do Polski, do innego świata, który żyje całkowicie innymi problemami. Za moment wrócimy do naszych spraw, ale świat przyfrontowych wiosek i miast w nas pozostanie. Z wojny nie da się tak, po prostu wyjechać i zapomnieć.
pastor Adam Ciućka
Na początku kwietnia wyruszamy znowu na tereny przyfrontowe. Pomoc humanitarną już mamy! Potrzebujemy jednak wsparcia przy zakupie paliwa. Pomóż nam dostarczyć pomoc.
Kościół Boży w Świdwinie
33 1600 1462 1814 8589 6000 0001
Z dopiskiem “Ukraina” lub via serwis Zrzutka.pl